- Jeśli pojedziesz to możesz już nie wracać, bo wtedy będzie koniec naszego związku. Więc wybieraj - albo ja, albo ten twój Marco.
Popatrzyłam na niego. Po chwili namysłu powiedziałam:
- Dla mnie ważniejszy jest prawdziwy przyjaciel, niż chłopak zapatrzony tylko i wyłącznie w siebie.
Po tych słowach wsiadłam w samochód i odjechałam. Przez całą drogę do Dortmundu płakałam. Bałam się, abym nie dotarła za późno. Nawet nie chcę o tym myśleć!
Dotarłam na miejsce. Pospiesznym ruchem wyszłam z auta. Wbiegłam do szpitala. Wszystkie pielęgniarki mnie ignorowały... Nie mogłam więc spytać, gdzie znajduje się Marco. Postanowiłam szukać 'na własną rękę'. Nie było to trudne, ponieważ w jednym z korytarzy przesiadywała niemalże cała Borussia. Tak- wszystkim łezka kręciła się w oku.
Popatrzyłam na nich.Oni na mnie. W tym momencie popłakałam się jeszcze bardziej. Zobaczyłam te smutne oczy kapitana reprezentacji Polski.Wszyscy płakali, ale jednak on wyglądał najgorzej. Auba mimo tego, że gra w BVB od niedawna, zdążył się przywiązać do Marco.
Obecność jednej osoby na poczekalni zdziwiła mnie najbardziej. Był to Mario Götze. Jego szklane oczy wspominały czasy spędzone u boku swego przyjaciela. Kiedy Mario przeprowadził się do Monachium z Marco nie utrzymywali już takiego dobrego kontaktu, jak dawniej. Spotykali się, ale nie dość często. Jednak swoją obecnością Mario udowodnił ile Marco dla niego znaczy.
Złapałam pierwszego lepszego lekarza.
- Czy mogę wejść? - nawet wtedy nie udało mi się powstrzymać łez.
- Przykro mi, ale nie - powiedział i odszedł obojętnie.
Poczekałam tylko, aż opuści ten korytarz. Ostatni raz spojrzałam na moich przyjaciół. Jednym ruchem otworzyłam drzwi do sali, w której leżał Reus. Już nawet nie próbowałam powstrzymać łez... Wiedziałam, że to bezsensu.
Usiadłam obok niego. Cały czas płakałam. Złapałam go za bladą rękę. On otworzył oczy ostatkiem sił. Zobaczył, że to ja. Lekko się uśmiechnął. Chciałam powiedzieć mu coś ważnego, lecz gula w gardle mi na to nie pozwalała.
On cały czas patrzył na mnie przymrużonymi oczami. Nawet wtedy były piękne. Mimo baku sił - uśmiechał się.
- Kocham Cię, Kamila - wydukał cichuteńko. (wyglądało to tak,jak na obrazku, lecz to on leżał na łożu śmierci ;( )
- Ja Ciebie t... - moje słowa zalane łzami przerwał dźwięk respiratora.
Dłoń Marco zsunęła się z mojej dłoni. Zamknął oczy.
- Aaaa! - zaczęłam piszczeć płacząc.
Czy to już koniec?! Czy on nie żyje?! Nie! To niemożliwe!
- Proszę wyjść! - za ramiona złapała mnie pielęgniarka, która wraz z innymi pielęgniarkami oraz lekarzami wbiegła do sali.
- Nie! Proszę go uratować! On musi żyć! - mimo tego, że pielęgniarka ciągnęła mnie do wyjścia ja cały czas płakałam i spoglądałam na Marco. Nie wiem, czy żywego.
- Proszę wyjść!!! - powtórzyła ostrzej.
Wypchnęła mnie z sali zamykając za sobą drzwi. Wszyscy wstali, kiedy mnie zobaczyli. Ja płacząc zsunęłam się z drzwi popadając w histerię.
Nigdy, ale to nigdy nie czułam takiego bólu. Wszyscy piłkarze mieli ozdobione łzami policzki. Patrzyli w szklaną szybę, w której widzieli, jak lekarze próbują ratować Marco. Ja nadal siedząc i płacząc pod drzwiami nie mogłam zrozumieć tego, czemu tak postąpiłam. Jak? Straciłam tyle czasu na tego idiotę Barthel'a! W głowie huczały mi być może OSTATNIE słowa Marco. ''Kocham Cię, Kamila'...Nie mogłam się od tego uwolnić! To nie daje mi spokoju! Nie mogę uwierzyć, że ostatnio prawie wcale nie rozmawialiśmy! Nie daruję sobie mojego postępowania! On ciągle się mną interesował. Byłam dla niego bardzo bliska! A ja? Dostrzegam to dopiero teraz! Siedząc pod salą, w której on umiera!
- Kamila! Czy on? Czy on nie..? - wydukał Kuba przez wielkie łzy.
Uniosłam lekko głowę do góry. Nie odważyłam się powiedzieć nic. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Wtedy za równo Kuba, jak i wszyscy zrozumieli, że nie jest dobrze.
*JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ*
*Narracja 3-osobowa*
Oczy miała spuchnięte od ciągłego płakania. Cały czas miała w głowie jego głos, jego oczy, jego uśmiech. JEGO. Nie mogła zrozumieć, czemu tak postąpiła.
Siedziała już obok piłkarzy.
Kilka minut później z sali wyszli lekarze i dwie pielęgniarki. Wszyscy wstali. Bez wyjątku. Jednak lekarze przeszli obok nich obojętnie. Co to miało znaczyć?
Robert Lewandowski rzucił szybkie spojrzenie na swoich przyjaciół i bez słowa pognał za lekarzami.
- Przepraszam! - zaczepił jednego z nich.
- Słucham? - odwrócił się.
- Czy mógłby pan mi powiedzieć w jakim stanie jest mój przyjaciel? I czy on w ogóle żyje? - powiedział zdenerwowany.
- Jego stan jest stabilny.
--------------------------------------
Witam Was po dłuuugiej przerwie ;(( <3 Niestety ostatnio miałam bardzo mało czasu ;( Szkoła... No i do tego dochodziły jeszcze sprawy rodzinne i choroba :/ Oj no nieważne.. Same rozumiecie :) <3 Tak czy inaczej nie zapomniałam o Was! <3 Będę starać się dodawać częściej rozdziały, ale nic nie obiecuję ;/
Dostałam ostatnio 'pytanie' na ask'u :) Informowało mnie ono o tym, że przez to, iż nie dodaję często rozdziałów straciłam czytelniczkę... Nie będę się rozpisywać na ten temat. Powiem krótko - jeżeli macie życzenie czytać to, co ja tu piszę to proszę bardzo :) Ja nikogo nie zmuszam. Ale jeśli robicie to na takiej zasadzie, jak tamta osoba to nie czytajcie go wcale. Będzie mniej przykrości :) To chyba zrozumiale, że nie żyję tylko tym blogiem :) Mam też prywatne życie, które ostatnio wymagało więcej czasu :P
W kwestii rozdziału - naciągany ;/
KOCHAM WAS! <3 DZIĘKUJĘ TYM, KTÓRZY SĄ ;3 MIMO, ŻE CZĘSTO NIE DODAJĘ ROZDZIAŁU, CZYTAM WASZE BLOGI ! <3
KOMENTARZE MILE WIDZIANE <3
niedziela, 29 września 2013
niedziela, 1 września 2013
20. WARUNEK
- Jedziemy? - spytał.
- Jedziemy :)
Wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta. Do rodzinnej wsi Barthela jechało się około dwie godziny. Przez całą drogę, którą dotychczas przebyliśmy niemalże milczeliśmy. Ja zapatrzona w szybę myślałam tylko o Marco. Czułam się okropnie z myślą, że go nie odwiedziłam... Niby jestem jego przyjaciółką, a nie wiem nawet jak się czuje... Bez sensu! Gdyby tylko odebrał ten telefon... Z pewnością bym tam teraz była!
- O czym tak myślisz? - spytał Barthel prowadząc samochód.
- O niczym - sztucznie się uśmiechnęłam.
- Przecież widzę - postawił na swoje.
- Po prostu bardzo się cieszę, że będziemy bawić się razem z twoimi rodzicami przez calutki weekend :)
- Kocham Cię ;* - pocałował mnie.
- Ja Ciebie też - uśmiechnęłam się.
Po wypowiedzeniu tych słów poczułam dziwne ukucie w środku... Czułam się fałszywie... Nie byłam pewna swoich słów. Nie płynęły one prosto z serca, jak kiedyś... To pewnie tylko przejściowe! Każdy związek to przeżywa. Tak, jestem tego pewna :)
Jakiś czas potem dotarliśmy na miejsce. Na miejscu rodzice Barthela przywitali nas cieplutko. Znali mnie. Nie przyjechałam tu po raz pierwszy. Myślę, że mnie nawet lubią. To bardzo ważne dla mnie. Bowiem będzie potrzebne to mi i Barthelowi podczas naszych przyszłych relacji. Wsparcie rodziny w naszym związku jest potrzebne.
Po przyjeździe i przywitaniu mama Barthela strasznie się cieszyła.
- Wchodźcie na obiad dzieci! - zaprosiła szczerym uśmiechem pani Cleo.
- Piękna z was para - wtrącił zafascynowany pan Julian.
- Dziękujemy - uśmiechnęłam się.
Weszliśmy do środka. Przy stole siedziało już rodzeństwo Barthela. Pochodził z dużej rodziny. Ma dwie starsze siostry (bliźniaczki) - Tinę i Loren (22 l.); siostrę (15 l.) - Clementine; 8 - letniego brata - Mitchela oraz Mariln, Ryan, Olla i Xenogene. Czwórka ostatnich dzieci (dwie dziewczynki i dwóch chłopców) to dzieci zmarłej siostry mamy Barthela. Ojciec ich opuścił. Matka została postrzelona w pracy. Marlin ma 15 lat, Ryan 11, Olla 4, a Xenogene 2. Pani Holly (mama dzieci) zmarła, gdy Xenegoene miał zaledwie pół roczku. Ojciec opuścił ich, kiedy dowiedział się, że jego żona jest w ciąży po raz czwarty. Zrezygnowani rodzice Barthela zaadoptowali czwórkę dzieci. Wszystkich ich znam ;)
Kiedy weszłam do jadalni, cała ósemka spojrzała na mnie. Z wszystkimi miałam dobry kontakt, lecz najlepszy dzierżyłam z małą Ollą.
Kiedy dziewczynka mnie ujrzała, momentalnie - bez słowa, zerwała się z krzesła i przybiegła do mnie wyciągając rączki, które miały oznaczać to, że chce, abym wzięła ją na ręce. Olla jest śliczną dziewczynką <3 Jej wygląd od razu przyciąga wzrok.
- Hej, Maleńka - pocałowałam ją w czółko, kiedy wskoczyła mi na ręce.
- Czemu tak długo cie nie było? - spytała półdziecięcą mową.
- Miałam dużo spraw na głowie - uśmiechnęłam się.
- Ale teraz już nie masz - stwierdziła.
- Skąd wiesz? :)
- Bo widze - spojrzała na moją głowę.
- Hahaha! ;D Uwielbiam Cię, Perełko <3
Zasiedliśmy do stołu. Przywitałam się z resztą dzieci. Tina długo z nami nie posiedziała... Jej narzeczony przyjechał i zabrał do siebie. Loren porozmawiała ze mną chwilkę i pojechała odebrać swoje dziecko od niani. Niedawno wróciła z pracy i nie zdążyła tego zrobić. Musiała pomóc mamie Barthela przy obiedzie. Loren nie mieszka z rodzicami. Mieszka w Frankfurcie oddalonym od tej wsi o 20 kilometrów, wraz ze swoim mężem i synkiem.
Moją uwagę przyciągnęły Clementine i Mariln. Obydwie mają po piętnaście lat. Jednak bardzo zmieniły się od mojej ostatniej wizyty. Wtedy były poważne. Teraz strasznie się rozbrykały. Może to przez ten wiek? Buzie im się nie zamykają ;D
Mitchel i Ryan snuli jakieś plany włamania do pokoju Tiny :D
Xenogene, który jeszcze nie potrafił chodzić, zasnął na rękach mojego chłopaka :)
Olla, zaś cały czas siedziała na moich kolanach opowiadając mi jakieś niestworzone historyjki <3
Po obiedzie pomogłam sprzątać pani Cleo. Myłyśmy naczynia. Barthel siedział obok. Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
- Przepraszam. Musze odebrać - powiedziałam wycierając ręce.
- Jasne - uśmiechnęła się mama Barthela.
Spojrzałam na wyświetlacz. Auba! Wyszłam z kuchni. Zamknęłam się w toalecie - tylko tam nie było dzieci.
***
- Auba, czemu nie odbie...
- Marco jest w ciężkim stanie - przerwał.
- Przestań żartować!
- Wcale nie żartuję. Radzę Ci teraz przyjechać, bo potem może być już za późno - kiedy usłyszałam jak łamie mu się głos zrozumiałam, że to nie żarty...
- Podaj mi adres!
- (...)
- Będę za kilka godzin!
- Czemu dopiero za kilka godzin?
- Jestem na wsi... Kończę. Widzimy się za kilka godzin - powiedziałam z wielką gulą w gardle.
- Nie płacz - poznał to po moim głosie.
***
Zdezorientowana opuściłam łazienkę. Szybko udałam się do kuchni. Spojrzeli na moje szklane oczy. Mama Barthela otwierała już buzię, aby coś powiedzieć. Ja jednak ją uprzedziłam.
- Mój przyjaciel jest w ciężkim stanie - wydukałam. Poczułam, że łza spłynęła po moim policzku.
- Ten Marco? - spytał.
- Tak mi przykro - mama Barthela przytuliła.
- Muszę wrócić do Dortmundu - powiedziałam, kiedy wyrwałam się z jej objęć.
- Nie pozwalam ci - powiedział Barthel.
- Nie mam wyjścia - spojrzałam na niego i wybiegłam z domu.
Barthel szybko za mną pobiegł.
- Pojedziesz tam?
- Tak.
- Nie możesz!
- No to patrz! - ruszyłam w stronę samochodu (był to mój samochód. Barthel ma własny, ale oddał go do naprawy. Przyjechaliśmy tu moim.)
Kiedy otwierałam drzwi od auta, Barthel złapał mnie za rękę.
- Jeśli pojedziesz, możesz tu już nie wracać. Bo wtedy będzie koniec naszego związku. Więc wybieraj - albo ja, albo ten Marco .
-------------------------------------
Siemka! ;D Mam dziś dobry humor ;3 Dziś mecz BVB! Oglądam Go z moją przyjaciółką, a Wy? <3 Jutro szkoła ;(( Ehh.. No cóż :/ W następnym rozdziale dowiecie się, co postanowiła Kamila :)
UWAGA!!!
Nie dodam kolejnego rozdziału, jeśli pod tym postem nie pojawi się co najmniej 6 komentarzy! Podczas mojej nieobecności wyświetlalność tego bloga spadła. Nie komentujecie tak dobrze, jak kiedyś i nie wiem czy będzie sens prowadzenia tego bloga dalej ;(( Przyszłość dalszych losów Kamili, Marco i Barthela zależy od Was, ponieważ Wasze komentarze motywują mnie do działania, a ich brak? No niestety... Nasuwa mi na myśl wiele nieprzyjemnych wniosków :/
Tak czy inaczej - Kocham Was <3 ;D
Pozdrawiam - Emila Reus <3
JEŚLI JUŻ POFATYGOWAŁEŚ SIĘ, ABY TU WEJŚĆ - ZOSTAW PO SOBIE ŚLAD W POSTACI KOMENTARZA :)
- Jedziemy :)
Wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta. Do rodzinnej wsi Barthela jechało się około dwie godziny. Przez całą drogę, którą dotychczas przebyliśmy niemalże milczeliśmy. Ja zapatrzona w szybę myślałam tylko o Marco. Czułam się okropnie z myślą, że go nie odwiedziłam... Niby jestem jego przyjaciółką, a nie wiem nawet jak się czuje... Bez sensu! Gdyby tylko odebrał ten telefon... Z pewnością bym tam teraz była!
- O czym tak myślisz? - spytał Barthel prowadząc samochód.
- O niczym - sztucznie się uśmiechnęłam.
- Przecież widzę - postawił na swoje.
- Po prostu bardzo się cieszę, że będziemy bawić się razem z twoimi rodzicami przez calutki weekend :)
- Kocham Cię ;* - pocałował mnie.
- Ja Ciebie też - uśmiechnęłam się.
Po wypowiedzeniu tych słów poczułam dziwne ukucie w środku... Czułam się fałszywie... Nie byłam pewna swoich słów. Nie płynęły one prosto z serca, jak kiedyś... To pewnie tylko przejściowe! Każdy związek to przeżywa. Tak, jestem tego pewna :)
Jakiś czas potem dotarliśmy na miejsce. Na miejscu rodzice Barthela przywitali nas cieplutko. Znali mnie. Nie przyjechałam tu po raz pierwszy. Myślę, że mnie nawet lubią. To bardzo ważne dla mnie. Bowiem będzie potrzebne to mi i Barthelowi podczas naszych przyszłych relacji. Wsparcie rodziny w naszym związku jest potrzebne.
Po przyjeździe i przywitaniu mama Barthela strasznie się cieszyła.
- Wchodźcie na obiad dzieci! - zaprosiła szczerym uśmiechem pani Cleo.
- Piękna z was para - wtrącił zafascynowany pan Julian.
- Dziękujemy - uśmiechnęłam się.
Weszliśmy do środka. Przy stole siedziało już rodzeństwo Barthela. Pochodził z dużej rodziny. Ma dwie starsze siostry (bliźniaczki) - Tinę i Loren (22 l.); siostrę (15 l.) - Clementine; 8 - letniego brata - Mitchela oraz Mariln, Ryan, Olla i Xenogene. Czwórka ostatnich dzieci (dwie dziewczynki i dwóch chłopców) to dzieci zmarłej siostry mamy Barthela. Ojciec ich opuścił. Matka została postrzelona w pracy. Marlin ma 15 lat, Ryan 11, Olla 4, a Xenogene 2. Pani Holly (mama dzieci) zmarła, gdy Xenegoene miał zaledwie pół roczku. Ojciec opuścił ich, kiedy dowiedział się, że jego żona jest w ciąży po raz czwarty. Zrezygnowani rodzice Barthela zaadoptowali czwórkę dzieci. Wszystkich ich znam ;)
Kiedy weszłam do jadalni, cała ósemka spojrzała na mnie. Z wszystkimi miałam dobry kontakt, lecz najlepszy dzierżyłam z małą Ollą.
Kiedy dziewczynka mnie ujrzała, momentalnie - bez słowa, zerwała się z krzesła i przybiegła do mnie wyciągając rączki, które miały oznaczać to, że chce, abym wzięła ją na ręce. Olla jest śliczną dziewczynką <3 Jej wygląd od razu przyciąga wzrok.
- Hej, Maleńka - pocałowałam ją w czółko, kiedy wskoczyła mi na ręce.
- Czemu tak długo cie nie było? - spytała półdziecięcą mową.
- Miałam dużo spraw na głowie - uśmiechnęłam się.
- Ale teraz już nie masz - stwierdziła.
- Skąd wiesz? :)
- Bo widze - spojrzała na moją głowę.
- Hahaha! ;D Uwielbiam Cię, Perełko <3
Zasiedliśmy do stołu. Przywitałam się z resztą dzieci. Tina długo z nami nie posiedziała... Jej narzeczony przyjechał i zabrał do siebie. Loren porozmawiała ze mną chwilkę i pojechała odebrać swoje dziecko od niani. Niedawno wróciła z pracy i nie zdążyła tego zrobić. Musiała pomóc mamie Barthela przy obiedzie. Loren nie mieszka z rodzicami. Mieszka w Frankfurcie oddalonym od tej wsi o 20 kilometrów, wraz ze swoim mężem i synkiem.
Moją uwagę przyciągnęły Clementine i Mariln. Obydwie mają po piętnaście lat. Jednak bardzo zmieniły się od mojej ostatniej wizyty. Wtedy były poważne. Teraz strasznie się rozbrykały. Może to przez ten wiek? Buzie im się nie zamykają ;D
Mitchel i Ryan snuli jakieś plany włamania do pokoju Tiny :D
Xenogene, który jeszcze nie potrafił chodzić, zasnął na rękach mojego chłopaka :)
Olla, zaś cały czas siedziała na moich kolanach opowiadając mi jakieś niestworzone historyjki <3
Po obiedzie pomogłam sprzątać pani Cleo. Myłyśmy naczynia. Barthel siedział obok. Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
- Przepraszam. Musze odebrać - powiedziałam wycierając ręce.
- Jasne - uśmiechnęła się mama Barthela.
Spojrzałam na wyświetlacz. Auba! Wyszłam z kuchni. Zamknęłam się w toalecie - tylko tam nie było dzieci.
***
- Auba, czemu nie odbie...
- Marco jest w ciężkim stanie - przerwał.
- Przestań żartować!
- Wcale nie żartuję. Radzę Ci teraz przyjechać, bo potem może być już za późno - kiedy usłyszałam jak łamie mu się głos zrozumiałam, że to nie żarty...
- Podaj mi adres!
- (...)
- Będę za kilka godzin!
- Czemu dopiero za kilka godzin?
- Jestem na wsi... Kończę. Widzimy się za kilka godzin - powiedziałam z wielką gulą w gardle.
- Nie płacz - poznał to po moim głosie.
***
Zdezorientowana opuściłam łazienkę. Szybko udałam się do kuchni. Spojrzeli na moje szklane oczy. Mama Barthela otwierała już buzię, aby coś powiedzieć. Ja jednak ją uprzedziłam.
- Mój przyjaciel jest w ciężkim stanie - wydukałam. Poczułam, że łza spłynęła po moim policzku.
- Ten Marco? - spytał.
- Tak mi przykro - mama Barthela przytuliła.
- Muszę wrócić do Dortmundu - powiedziałam, kiedy wyrwałam się z jej objęć.
- Nie pozwalam ci - powiedział Barthel.
- Nie mam wyjścia - spojrzałam na niego i wybiegłam z domu.
Barthel szybko za mną pobiegł.
- Pojedziesz tam?
- Tak.
- Nie możesz!
- No to patrz! - ruszyłam w stronę samochodu (był to mój samochód. Barthel ma własny, ale oddał go do naprawy. Przyjechaliśmy tu moim.)
Kiedy otwierałam drzwi od auta, Barthel złapał mnie za rękę.
- Jeśli pojedziesz, możesz tu już nie wracać. Bo wtedy będzie koniec naszego związku. Więc wybieraj - albo ja, albo ten Marco .
-------------------------------------
Siemka! ;D Mam dziś dobry humor ;3 Dziś mecz BVB! Oglądam Go z moją przyjaciółką, a Wy? <3 Jutro szkoła ;(( Ehh.. No cóż :/ W następnym rozdziale dowiecie się, co postanowiła Kamila :)
UWAGA!!!
Nie dodam kolejnego rozdziału, jeśli pod tym postem nie pojawi się co najmniej 6 komentarzy! Podczas mojej nieobecności wyświetlalność tego bloga spadła. Nie komentujecie tak dobrze, jak kiedyś i nie wiem czy będzie sens prowadzenia tego bloga dalej ;(( Przyszłość dalszych losów Kamili, Marco i Barthela zależy od Was, ponieważ Wasze komentarze motywują mnie do działania, a ich brak? No niestety... Nasuwa mi na myśl wiele nieprzyjemnych wniosków :/
Tak czy inaczej - Kocham Was <3 ;D
Pozdrawiam - Emila Reus <3
JEŚLI JUŻ POFATYGOWAŁEŚ SIĘ, ABY TU WEJŚĆ - ZOSTAW PO SOBIE ŚLAD W POSTACI KOMENTARZA :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)